piątek, 27 marca 2015

Skończmy to, co jeszcze się nie zaczęło

Wersja dla laików.

Opowiadanie, które miało znaleźć się pod tym adresem, nigdy nie będzie opublikowane. Przynajmniej takie są moje obecne podejrzenia.

Przepraszam i dziękuję za to, że byliście ze mną.






Wersja oficjalna.


Kochani,
Przychodzę do was z pewną wiadomością. Mianowicie prawdopodobnie to opowiadanie, które miałam zamiar tutaj prowadzić nigdy nie dojdzie do skutku. I żadne inne także.
Sytuacja ma się tak - uwielbiam pisać, uwielbiam pisać dla was. Mimo to, sama chciałabym być zadowolona z moich tworów, a nie będzie tak, jeśli w całości nie oddam się pisaniu. Może życie pędzi, jak rozpędzony rollercoaster, ale ma strasznie niebezpieczne i ostre zakręty. Od czasu, kiedy zakończyłam mojego pierwszego bloga, udało mi się napisać dwa rozdziały. Rozumiecie? Dwa rozdziały w tyle miesięcy.

Opowiadanie, które "piszę" w tym momencie, miało być czymś wyjątkowym. Czymś, co byłoby cząstką mnie w dużej mierze. A to tylko dlatego, że przez ten pozornie niewinny i krótki okres czasu, w moim życiu zaczęły dziać się naprawdę niebywałe rzeczy. Pisząc to, wcale nie mam na myśli niczego pozytywnego.
Przez jakiś czas wracałam do domu naprawdę naładowana energią i napakowana weną, po czym kiedy już zasiadałam do pisania i spoglądałam na to, co udało mi się do tamtej pory stworzyć, czułam irytację, wstręt i złość. Godziny zajmowało mi poprawianie tego, co zgromadziłam. Tym sposobem przyjęłam inną taktykę i przybrałam inną fabułę (tę obecną). I tym razem byłam podekscytowana. Czułam, że to jest to. To jest to, o czym chciałabym pisać. Moje opowiadanie miało poruszać naprawdę wiele istotnych tematów. Cieszyłam się. Nawet mogę śmiało stwierdzić, że byłam zadowolona z siebie i swojego pomysłu, ponieważ wydaje mi się, że to odważne, chcieć tak śmiało, całe swoje życie przelać w opowiadanie i pozwalać ludziom poznawać tajniki swojego istnienia.
Nagle wszystko legło w gruzach. Moja mama poważnie zachorowała. Obowiązki domowe, młodsza siostra, wszystko wlazło na moją głowę jeszcze większą gromadą, niż było do tamtej pory. Do tego szkoła. Nie jestem w stanie uświadomić wam, jak to jest znajdować się w mojej skórze, bo naprawdę dotarłoby to do was tylko wtedy, gdy znalazłybyście się na moim miejscu. Coś strasznego.
Wracam ze szkoły, muszę zająć się małą (stwierdzenie, że jest nieznośna, jest ogromnym niedopowiedzeniem), siadam do lekcji koło godziny 16/17, następnie idzie nauka na następny dzień. Nauczyciele z szewską pasją katują nas sprawdzianami i niezapowiedzianymi kartkówkami. Tak oto, do godziny 20 mam czas na "drugą szkołę", bo równo o tej godzinie muszę wykąpać siostrę i przygotować ją na następny dzień do przedszkola. Kiedy wybija 21, jest to najwyższy czas, by umyć włosy i nie obudzić małego zła suszarką, a rodziców nie wkurzać o 23. Równocześnie w ciągu tych pozornie wielu, a tak naprawdę tylko kilku godzin (zazwyczaj 15-18) muszę znaleźć również czas na zakupy, żeby było co do gara włożyć... Dochodzi do tego jeszcze fakt, że mój brat ma problemy w szkole, i w domu, i w ogóle wszędzie, w czego efekcie ciągle ktoś na kogoś wrzeszczy.
To naprawdę wykańcza człowieka. Nie znajduję czasu dla siebie, a kiedy już kończę wszystko, co należy do moich obowiązków, jest godzina 22, a ja jestem wykończona. Przecież nie będę pisała na siłę, prawda? To ani nie sprawia przyjemności, którą powinno sprawiać, ani nie przynosi owoców z wykonanej pracy. Nie chcę traktować pisania, jak przymusu, którym obarczają mnie czytelnicy.

Swego czasu myślałam sobie, "A! Rzucę to w cholerę! Będę miała chociaż spokój!", ale później doszłam do wniosku, że nie mogę. Kiedy czytam te wszystkie wspaniałe opowiadania, które tworzą blogerzy w internecie, czuję żal. Żal i smutek, bo ja nie jestem w stanie być jak oni. Widzę, jaką inni czerpią radość z pisania, mają tych czytelników, więcej lub mniej, ale mają ten kontakt z ludźmi, który uwielbiałam mieć, gdy pisałam dla was. Kocham to w pisaniu. Możność wyrażania swojego zdania w ten piękny sposób. Stylizowanie bohaterów tak, jak nam się podoba. To bycie... kimś. Bycie jednym z tych ludzi, którzy coś robią ze swoim życiem i inspirują czytelników. Wzbudzają sympatię. Uwielbiam ten stan.

Pisząc tą notkę siedzę i płaczę, bo uświadamiam sobie coraz więcej rzeczy. Dociera do mnie, że to wszystko co łączyło mnie z wami, to uczucie, które towarzyszyło mi podczas pisania i publikowania dla was rozdziałów już się nie pojawi. Wiem, że moje życie nie jest takim, które sprzyja pisaniu. Inspiruje mnie, ale naprawdę, za cholerę, nie sprzyja pisaniu.
Uświadomiłam sobie nawet fakt, że nigdy to opowiadanie nie będzie tak dobre, jak chciałabym by było. Bo nie jestem w stanie przekazać za pomocą zwykłych słów tego, co czuję ja, gdy główna bohaterka znajduje się w takiej gównianej sytuacji, z jaką mnie dane było się zmierzyć. Nie chcę także, by to opowiadanie było krótkie. Chciałam stworzyć dwie części, po około 30 - 40 rozdziałów, a tymczasem nie mogę nawet napisać trzeciego...

Dość lekko pisało mi się dla was tą informację. To jest naprawdę irytujące. Że lepiej piszę mi się jakąś gównianą notkę z jakąś pieprzoną informacją, niż rozdział do opowiadania, w którym pokładałam moje wszelkie nadzieje.

Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę do blogowania. Wiecie, że kocham to robić, ale naprawdę mimo dokładania wszelkich starać i spinania dupy najbardziej, jak tylko byłam w stanie, nie udało się. Czuję pustkę, jak nie ma mnie już w internecie. To jest tak, że mimo tych tylko kilku miesięcy spędzonych na pisaniu You're My Reason To Smile przywiązałam się. Przywiązałam się do was i do istnienia gdzieś w blogosferze.

Mam nadzieję, że ktoś to w ogóle przeczyta. Wiem, że was zawiodłam. Zawiodłam także samą siebie. A ta informacja wcale nie miała być taka długa. Ale zawsze tak jest, że jak jest mowa o moich uczuciach, to za bardzo się rozgaduję... Nawet w tym momencie czuję chęć pisania dalej tego opowiadania, ale wydaje mi się, że zbyt wiele razy nic z siebie nie wydukałam. To nie oznacza, że kompletnie usunę ze swojego życia tę historię i nie będę jej kontynuować. Nie, nie. Chodzi mi o to, że zważywszy na to, ile czasu zajęło i dość słabe wykrzesanie z siebie dwóch rozdziałów, to jak tak dalej pójdzie to całe opowiadanie skończę bliżej trzydziestki. Nie liczę na żadne cuda.

Dziękuję każdej osobie, która udzielała się na moim starym blogu i wspierała moje działania. Naprawdę jestem wam ogromnie wdzięczna za to, że byliście ze mną. Że pozwoliliście mi zaistnieć. 
A to nie miało być pożegnanie, ale... ale chyba już o mnie nie usłyszycie. 
Żegnajcie... chyba. 



Na zawsze wasza,
Rose.





PS. Czy ktokolwiek chciałby żebym jeszcze istniała w blogosferze, ale zajmowała się czymś innym? Blog z przemyśleniami? Jakieś fotografie? Ktoś w ogóle by to czytał? Jak myślicie? Czekam na odzew.